Z poezji Klary wyłania się antropologia, która jest mi bliska. Podejrzewam, że może też być bliska innym czytelnikom współczesnej poezji. Człowiek to białko i tlen pchany przez naczynia. Ten chłodny ogląd urzeka swoją trafnością i radykalizmem. Nie ma tu ideologii. Nie ma złudzeń. Jest za to konsekwentny, metafizyczny minimalizm. Podobną perspektywę można znaleźć na przykład u Jacka Dehnela (Brzytwa okamgnienia). Pod względem tematycznym projekt Klary bardziej przypomina jednak tom wierszy Lacrimosa Radosława Kobierskiego, który śmierć ojca próbował rekompensować w przestrzeni wyobraźni i snu. Klary zadaje zresztą ogólne pytanie o rolę poezji w obliczu nieuniknionego. Odczuwa rozczarowanie powinnościami, jakie na poetę narzuciła tradycja: „Poeci, którzy są po to, by się / przyglądać, nie zdobywają samorodków. Piszą do siebie Kawafisem, albo budują światy, / w których złoto nie ma znaczenia”.
- Marcin Orliński