Nie czytałam chyba wcale tak niesamowitej książki poetyckiej, a wiecie, że czytałam ich już sporo. Niemal każdy wiersz był przepełniony nie tyle ironią, co podsumowaniem smutnym i przemijającym. One potrafią wyciągnąć z człowieka tą głębię, która tkwi wewnątrz nas utkana z pajęczyny wspomnień i wzruszeń. Autorka dosadnie zburzyła we mnie ten stary piec w którym paliłam tylko czasami. Otworzyła zamurowane kiedyś drzwi starej wiaty, gdzie tkwiło moje czyste serce. Tak maleńkie i niezabrudzone przez ludzi. Podarowała mi najdroższą rozpałkę o którą nigdy nie prosiłam. Nie wiem, czy mieliście tak kiedyś, że chcieliście, by spotkać na swojej drodze kogoś, kto odgadnie wszystkie wasze myśli bez waszego poruszania ustami? Kogoś, kto spełnia wasze życzenie już w momencie, kiedy tylko nikła myśl je stworzy? Właśnie tym kimś jest dla mnie teraz ta skromna książka. Idealna w najdoskonalszym ideale. Taka kropka nad każdym i, przejrzysty tlen bez zabrudzeń i złogów, taki nieskalany uśmiech noworodka, któremu ukazują się Aniołki na poduszeczkach uwitych z chmurek.
Nie wiem, nie potrafię streścić tych wierszy, gdyż gdybym nawet chciała zacytować któryś, to nie mogłabym tego zrobić z obawy przed obrażeniem się innego wiersza. One są krótkie i długie, nie rymują się i nie chodzi o to, by były w doskonałym formacie. Ten przekaz jest tutaj ważny.
Wciąż w głowie siedzi mi jedno, które zawładnęło moim rozumem. Działo się ono w poradni dla dzieci cofniętych w rozwoju. I tam psychiatra ...