Spróbuję Wam teraz przedstawić naszą sytuację. Za nami, na wzgórzu, stało jakieś 20 czy 30 dział, które strzelały do nieprzyjaciela nad naszymi głowami. Równie potężna bateria Francuzów, ulokowana na ich skrzydle, odwzajemniała nasz ogień; kartaczei pociski padały gęsto jak grad, budząc ogólne przerażenie. Ponieważ stojąc w tym miejscu nie widzieliśmy żołnierzy nieprzyjaciela, choć oni zasypywali nas kulami z muszkietów, trębacze zagrali komendę: „padnij”. W tym momencie mój sąsiad otrzymał postrzał, a ja, podnosząc się, by pospieszyć mu z pomocą, zostałem trafiony przez zabłąkaną kulę w wewnętrzną stronę prawego kolana, czyli dokładnie w to samo miejsce, w które raniono mnie pod Lezaca. Podobnie jak wtedy było to jedynie niegroźne draśnięcie, ale przez moment odczuwałem silny ból. W chwilę później jeden z pocisków wpadł w środek kolumny uformowanej przez piętnasty pułk huzarów i wybuchnął między nimi. Widziałem wzlatujące w górę szable i pochwy. Ponieważ nadszedł czas, by opuścić zajmowane stanowisko i poszukać jakiegoś schronienia, huzarzy przesunęli się nieco w lewo, a my pod gradem pocisków ruszyliśmy w kierunku owej bocznej drogi. Jeden z kartaczy trafił w pierś naszego kolegę, kroczącego nieco na prawo ode mnie; biedak został rozerwany na cząsteczki... Fragment książki