Ze WSTĘPU: Przed kilkunastu laty żyła w Warszawie kobieta średniego wieku; postać jej szczupła i wysoka, twarz nadzwyczajnie blada, szara suknia, szal czarny, i kapelusz z czarną zasłoną znane były wszystkim mieszkańcom Starego Miasta, bo w tej części Warszawy obrała sobie schronienie. Nie żądała ona nic od nikogo, nie wchodziła z nikim w stosunki, służyła sobie sama; przy kupnie rozmaitych do życia potrzebnych przedmiotów mówiła złą polszczyzną, a gdzie było można, po francuzku. Sąsiedzi nazywali ją różnie: pokutnicą, waryjatką, najczęściej starą panną, ale kilka osób znających ją z bliska wiedziało: że się nazywała Miss Betty, że była Angielką, że z rodziną francuskich wychodźców podróżowała po całym prawie świecie, i ze znacznym zapasem pieniędzy, a znaczniejszym jeszcze rozlicznych wiadomości, osiadła na resztę życia w naszym mieście. Dzieckiem jeszcze będąc znałam ją z widzenia, później, kiedy siedzibę swoją przeniosła do domu, w którym rodzina moja mieszkała, sąsiedztwo, kilka drobnych usług które ode mnie przyjęła, a najwięcej może młodość, zbliżyły nas do siebie; od ukłonów przyszło do rozmowy, dalej do wspólnych przechadzek po tarasie zamkowym, tej ulubionej schadzce ówczesnych staro-miejskich dzieci; na koniec po roku może znajomości otworzyły się dla mnie drzwi jej mieszkania, które w dziecinnej wyobraźni rozkołysanej dziwnymi o Miss Betty powieści, malowałam sobie jak czarodziejski jak i przybytek.