Tom Wolność w istocie mówi o zniewoleniu. Jego autorka piętnuje ironią drobnomieszczańskie rytuały, cały ten dobrostan, w który wpędziły nas kapitalizm, popkultura i własne duchowe lenistwo. Życie bohaterów tych wierszy toczy się między kanapą w salonie a grillem w ogrodzie, między banalną pracą i jeszcze banalniejszymi przyjemnostkami. A wszystko to w cieniu zbliżającej się katastrofy ekologicznej. Ekologia nie jest w poezji Vilhjálmsdóttir modnym ozdobnikiem, ale realnym problemem etycznym. Kult cielesności, jako ersatzu wiary w Boga, który rzekomo umarł, to kolejny ważki temat, wybrzmiewający w tych tekstach suchym, bezradnym żalem: „pompując / na tarasie i tyrając w wodnym kieracie / i na bieżni w garażu // w ten sposób / wkrótce spełnimy wszystkie warunki / zmartwychwstania ciała”. Linda Vilhjálmsdóttir dokumentuje zagładę Ogrodu, z którego wyszliśmy, podejmując jednocześnie polemikę z doktrynami religijnymi, które na przestrzeni dziejów zagładę tę skutecznie przyspieszały. Imponująca jest wytrzymałość zimnych wersów islandzkiej poetki, które potrafią unieść politykę, ekologię i religię, nie tracąc przy tym uroku prostej lirycznej konstrukcji.