1 września 1939 r. autor wspomnień był już w Warszawie, tu obserwował naloty niemieckie, nastroje mieszkańców, przygotowania do obrony, objawy determinacji i paniki. 6 września on, ojciec, mama i siostra wyjechali ze stolicy pociągiem ewakuacyjnym Biura Przemysłu Wojennego. W Zamościu miało miejsce pierwsze pożegnanie, tylko ojciec i syn udali się w dalszą drogę, która wiodła przez Tarnopol do nadgranicznego Śniatynia. 18 września - pokazały się już czołgi sowieckie - Grodzcy pożegnali się z ojczyzną i dołączyli do osób internowanych w Rumunii. Interesujące są opisy życia w kolejnych obozach, w oczekiwaniu na wezwanie do wojska odtwarzanego we Francji. Czas wolny wypełniały dyskusje o niedawnej przeszłości i możliwych scenariuszach na najbliższe miesiące, rozpoczęła się nauka w improwizowanych szkołach i na kursach (B. Grodzki uczył się języka francuskiego), podejmowano wędrówki krajoznawcze, jeśli pozwolili na to gospodarze. Mimochodem poznawano zwyczaje i poglądy Rumunów, którzy sympatie wobec Polaków musieli godzić z wymuszoną lojalnością wobec Niemców. Dokuczała tęsknota, bo listy z Polski początkowo w ogóle nie nadchodziły, a i później poczta szwankowała. (Fragment)