„Budynek stacji był mały i schludny, w zielonych skrzynkach pod oknami czerwieniły się pelargonie. Tuż obok mnie obejmowały się z wylewną czułością dwie starsze panie o obfitych kształtach, obok nich stała wysoka, ładna dziewczyna, uprzejmie uśmiechnięta, ale i serdecznie znudzona, sadząc po nieustającym ruchu palców, zwijających i rozwijających skrawek fularowej chusteczki. Zgarbiony, kościsty mężczyzna w jasnym ubraniu z cieniutkiego tropiku miotał się między kilku potężnymi walizami, dając gniewne znaki dorożkarzowi, który nie śpiesząc się szedł ku niemu. Dorożka – skąd tu dorożka? – stała za płotem, oddzielającym teren stacji od placyku. Starannie utrzymany koń wykręcał rozpaczliwie głowę w kierunku pelargonii, ale nie mógł sięgnąć, obnażał więc niecierpliwie żółte zęby i targał uprzężą.”