„Wiedźmy”, to opowieść co najmniej zaskakująca. Cztery panie mniej więcej w tym samym wieku – trochę przed czterdziestką, trochę po - spotykają się na wieczorowym kursie łaciny. Każda z nich jest jakoś w życiu urządzona, nawet odnoszą sukcesy, należą do klasy średniej, pracują, dobrze sobie radzą zawodowo. Gorzej w życiu osobistym – wszystkie mają przykre, a nawet bardzo przykre doświadczenia z mężczyznami. Tylko jedna z nich deklaruje, że jest szczęśliwa. Pozostałe są samotne, niezależnie od tego czy pozostają w związkach czy nie. Najbardziej irytujący jest dla tych kobiet fakt, że w zawłaszczonym przez mężczyzn świecie nieustannie ktoś próbuje pokazywać kobietom, gdzie jest ich miejsce, że czują się niedoceniane, traktowane protekcjonalnie, że doznają mobbingu. Bratnie dusze o podobnych doświadczeniach i podobnym odbiorze świata. Wszystkie mają od dawna przekonanie, że trzeba coś zrobić i robią. Każda zgłasza swojego kandydata, który jej się najbardziej dał we znaki i sięgają po broń znacznie skuteczniejszą – ich celem jest przede wszystkim ośmieszanie, a czasem, kiedy trzeba, także postraszenie. Nadszedł czas zemsty... Helene Uri jest inteligentną obserwatorką obu płci, stosunków panujących w firmach, na uniwersytetach oraz po prostu współczesnych stosunków społecznych. Ma spory dystans do swoich bohaterek, ale nie brak jej przenikliwości ani poczucia humoru i ma też prawdziwie skandynawski dar opowiadania.