O magnetowidy Polacy walczyli, nawet umieścili je na sztandarze partii politycznej. Ich historia to nie tylko folklor okresu transformacji, ale też początek nowego ładu medialnego.
Magnetowidy od początku lat 80. były dla mieszkańców PRL częścią zbiorowej fantazji o Zachodzie. Możliwość oglądania filmów zza żelaznej kurtyny miała pomóc choć na chwilę uciec od rodzimej szarzyzny, a sam sprzęt był częścią aspiracji rodzącej się klasy średniej. W 1986 r. Kapitan Nemo w piosence „Wideonarkomania” śpiewał: „Oto nowy szał, nowy hasz dla mas dziś wiedzie prym”, a gdy rok później do kiosków Ruchu trafił magazyn poradniczo-hobbystyczny „Pan”, podsuwający nowe wzorce konsumpcji (pisano o grillowaniu, drinkach, ale i elektronicznych gadżetach), nie mogło w nim zabraknąć rubryki poświęconej magnetowidom.
„Coraz częściej spotykam ludzi, którzy cierpią straszliwie, ponieważ nie mają jeszcze aparatury wideo” – relacjonował na łamach Michał Radgowski. Frustracja była udziałem znacznej części społeczeństwa – koszt nabycia magnetowidu przekraczał średnie roczne zarobki. Szczęśliwi posiadacze mogli jednak już korzystać z wypożyczalni, które zaczęły wyrastać w polskich miastach jak grzyby po deszczu.
Partner merytoryczny wydania – Uniwersytety Humanistycznospołeczny SWPS.