Zaciekawiona tematyką sięgnęłam po „Weronikę...” chociaż opinie o twórczości brazylijskiego twórcy bestsellerów dotąd zniechęcały mnie do zapoznania się z jego książkami. Wszystkiego trzeba spróbować ale czasami nie bywa przyjemnie. Tak jak w tym przypadku. Przyznam się bez bicia, nie udało mi się doczytać do końca. Po około 20 stronach, znudzona i wyczerpana naiwnym stylem Coelho, zaczęłam kartkować i ostatecznie przeczytałam ostatnie kilka stron. Zakończenie było bardziej oczywiste niż w amerykańskich produkcjach filmowych z Chuckiem Norrisem. Specyficzny język sprawia iż można by książkę potraktować jako filozoficzną opowiastkę w stylu Woltera gdyby nie banalność, rozwlekłość i wędrowanie akcji w kierunkach nijak mających się do treści. Postaci to w najlepszym razie dwuwymiarowe marionetki manipulowane aby zilustrować nachalną i trywialną tezę główną. Po intrygującym początku mam wrażenie, że gdyby Coelho był dobrym pisarzem z tej historii mogłaby być niezła książka. Niestety, Brazylijczyk jest rzemieślnikiem któremu brakuje podstawowych umiejętności obchodzenia się z językiem. Zabrakło odrobiny szacunku do czytelnika, umiejętności budowania zdań złożonych, rozeznania w gatunkach literackich i zdecydowania co tak naprawdę chce się pisać. Wyszedł postmodernistyczny miszmasz czyli banalna bajka. Podobne wartości można znaleźć w popowych piosenkach które przynajmniej są krótkie, zwięzłe i można do nich tańczyć. Ponieważ widzę u Coelho poważne braki warsztatowe o filozoficznych i ideologicznych już nie wspominając oszczędzę sobie lektury następnych opowiastek z tej fabryki bestsellerów.