Czytając W sidłach przestępcy Daniela Bachracha, miałam wrażenie, jakbym sama przeniosła się do dusznej, międzywojennej Warszawy, gdzie dym cygar mieszał się z wonią perfum, a sekrety rodowej arystokracji przykrywał jedwab zasłon gabinetowych. To nie jest zwykła historia kryminalna – to autentyczna relacja aspiranta Urzędu Śledczego, który nie tylko ściga przestępców, ale też mierzy się z ograniczeniami swojej epoki.
Podziwiam, jak Bachrach oddaje realia lat 20., nie siląc się na literackie ozdobniki. Jego styl to surowy, rzeczowy zapis śledztwa – a jednak w tej prostocie kryje się napięcie, którego nie powstydziłby się sam Conan Doyle. Komisarz, zmęczony, gotowy na upragniony urlop, nagle musi rzucić wszystko i wyruszyć na poszukiwanie zbuntowanej hrabianki. Czy robi to z ochotą? Niekoniecznie. Czy jednak daje się wciągnąć w grę, w której stawką jest coś więcej niż tylko reputacja arystokracji? Zdecydowanie tak.
To opowieść dla tych, którzy cenią autentyzm, surowy styl i kryminalne zagadki osadzone w minionej epoce. Jeśli kiedykolwiek zastanawiałaś się, jak wyglądała praca polskiego detektywa w czasach, gdy telefon był luksusem, a śledztwa wymagały sprytu zamiast nowoczesnych technologii – ta książka to podróż, którą warto odbyć.