Co mnie tutaj zdziwiło, to sam początek książki, który rozpoczął się nagle. Aż upewniłam się, czy ktoś przypadkiem nie wydarł jakiegoś wstępu. Bardzo rzadko spotykam książki, które w ten sposób się rozpoczynają. Potrzebowałam przeczytać kilka stron by poczuć i wdrążyć się w to o czym czytam. Następnym moim odczuciem był fakt, że napisana jest bardzo mądrym i inteligentnym stylem, gdzie opisy były przedstawiane z pewną wyższością. Cały poziom utrzymany jest do ostatniej strony. Zarysy są bardzo konkretne, aczkolwiek autor używa wielu ubarwień, jakby starał się wszystko umilić i sprawić, by historia była bardziej przystępna.
Przez całą książkę czułam jakbym czytała instrukcję. Chyba nie zależało autorowi na przekazie jakichkolwiek uczuć, tylko na samych faktach.
Co do treści, to mamy przedstawionego Toma Waitsa jako znakomitego autora tekstów, który w podstawę wplatał historię swojego życia. Marzyło mu się, by został zapamiętany, a nie porzucony niczym zużyta zabawka. Jego utwory miały trwać i nieść przesłania. Miały istnieć nawet w chwilach, kiedy on będzie niedostępny. Istnieje przesłanie, że w każdy skrawek wiersza wplótł swoją duszę, która poruszała każdego, kto miał z nim styczność. Wielu ludzi analizowało jego dzieła, bo czuli, że zawierają coś więcej, aniżeli słowa. Doszukiwali się w nich głębszego sensu, a czy go znaleźli, musicie przekonać się sami.
Może zbyt późno o tym wspominam, ale ja nie wiem kim była osoba której przeczytałam biografię. W sensie,...