Powiem wam, że początek tej książki trochę słabo mnie zainteresował. Poznaliśmy chłopca, który odwiedził swojego kolegę i nigdzie nie mógł go znaleźć. W pewnym momencie zrobił coś, co sprawiło, że został wciągnięty do miejsca, które widział pierwszy raz na oczy. Największego szoku jednak doznał, kiedy zobaczył, że nie ma jednej ręki, tylko metalową końcówkę. Do tego czasu niezbyt byłam zainteresowana książką, gdyż wyglądało to tak jakoś bez wyrazu. Następnie, kiedy zobaczył tam swojego kolegę, nie bardzo mieli czas na rozmowę, gdyż zaczęły ich oblegać potwory, które kolega mordował czymś, co również zastępowało mu dłoń. Rozpoczęła się walka o własne życie, gdyż w momencie kiedy któryś z nich zostawał postrzelony, od razu odradzał się na początku gry. To było dla nich bardzo irytujące, a zwłaszcza dla Jasse, który w ogóle nie lubił gier komputerowych. Często chłopcy się kłócili, lecz w chwilach zagrożenia starali się sobie pomóc. Został tu również poruszony wątek zaginionego kolegi, którego po miesiącu nieobecności uważali za zmarłego. Były to takie drobne detale, ale sprawiały, że dziecięca fantastyka zmieniała się nieco w dramatyczną. My czytamy ich żale i smutek, które zakłóca walka z modliszkami czy nadnaturalnych rozmiarów komarem. Kiedy jednak jakakolwiek ekscytacja grą zamienia się w znużenie, chłopcy postanawiają z niej wyjść. Niestety w tym momencie pojawia się jakiś błąd i nie mogą tego zrobić. Jess nawet zastanawia się co będzie, kiedy nikt go nigdy nie odnajdz...