Są powieści, o których ciężko pisać… taka właśnie jest powieść Kevina Chen „Upiorne miejsce”. To historia pełna bólu, wyalienowania, braku akceptacji dla inności oraz porażającej uległości wobec brutalnej, przygniatającej rzeczywistości. Ta opowieść ma posmak połykanych łez, krwi i sosu sojowego.
Przenosimy się do Yangjing, małego miasteczka w środkowej części Tajwanu i powoli poznajemy małą społeczność… a w szczególności pewną rodzinę i jej relacje i mroczne sekrety. Matka, ojciec, pięć sióstr i dwóch synów… a pomiędzy nimi przepaść pogłębiana brakiem zrozumienia, akceptacji i szczerości. W miejscu rozmowy… ciężka dłoń… „Matka biła go pięścią ostrą jak nóż, kopała nogą twardą jak miecz, ale najgorsze były usta, z nich wylewała hektolitry tajwańskich przekleństw, a każde słowo bulgotało jak wrzątek”.
Brutalnie przedstawiona prawda o ówczesnej, maleńkiej tajwańskiej społeczności, w której narodziny córek, to wielki smutek, w której homoseksualizm to zbrodnia, w której pogłoska jest donośniejsza niż prawda. „Wirus plotki przenosił się drogą kropelkową, jedna osoba powiedziała drugiej, druga trzeciej, trzecia komuś obcemu, dowiedziały się o tym drzewa ka-tang i kanały irygacyjne, usłyszały o tym ryby w stawach oraz krzewy betelu i chryzantemy na plantacjach, w końcu dotarło to nawet do zbłąkanych upiorów.”
Czy tak upiorne miejsce, może być domem? Czy osoba naznaczona zbrodnią może odnaleźć ukojenie? Czy aktualne ci...