„Ty kochasz mnie” to już trzecie podejście Joego Goldberga, by zdobyć miłość swojego życia. Po raz kolejny strzała amora trafia go prosto w serce wtedy, gdy najmniej się tego spodziewa. Znakomity początek romansu? Nie w tym przypadku. Bo każdy, kto poznał Joego wie, że nie pozostawi spraw swojemu biegowi, że w jego głowie już powstaje scenariusz ich wspólnego życia z najmniejszymi szczegółami. A jeśli na drodze ich miłości pojawiają się przeszkody? Cóż, nie ma takiej, której Joe nie byłby w stanie usunąć spod nóg ukochanej.
Mimo że schematy się powielają, a i motywy są zbliżone, to kolejny raz (drugi, bo niestety „Ukryte ciała” mi umknęły) zanurzyłam się w mrokach pokręconej psychiki głównego bohatera. Znów mogłam przyjrzeć się dwóm jego obliczom, temu mistrzowsko przywdziewanemu na potrzeby związku, spełniającemu wszelkie oczekiwania Mary Kay i temu prawdziwemu bezkompromisowemu, wulgarnemu i niebezpiecznemu.
Jak zawsze przyjemną odskocznią od bieżącej akcji były dywagacje i nawiązania do uwielbianych przez niego autorów i dzieł.
A teraz chyba najwyższy czas przygotować „mięsko i brokuły” i obejrzeć serial, bo z tego co czytałam są spore różnice, pytanie tylko z korzyścią dla której wersji?