Wizja bezpiecznego społeczeństwa od zawsze nas nęci. I chociaż pomysłów na jego realizacje by mnóstwo, chyba żaden nie sprawdził się w praktyce. Wszystkie „idealne” systemy okazywały się ostatecznie utopią. Czy tym razem będzie inaczej? Czy wizja społeczności według tej książki to odpowiedź na nasze odwieczne pytania?
W tym świecie nie ma dokumentów, dowodów osobistych czy paszportów. Tutaj każdy swoją historię nosi na sobie… dosłownie! Wszystko to za sprawą regularnie dodawanych tatuaży, które upamiętniają najważniejsze momenty w życiu. Odgrywają ważną rolę również po śmierci, bo to ich treść zdecyduje o tym, czy dana osoba zostanie zapamiętana. Gdy umiera ojciec Leory, dziewczyna jest przekonana, że cały proces to tylko kwestia formalna. Szybko jednak okazuje się, że… nie wie wszystkiego. Kim tak naprawdę był jej tata? I czy intencje rządzących naprawdę są tak czyste… jak mówią?
Uwielbiam książki, które mnie zaskakują, a tak było tym razem. Główny motyw, czyli zbudowanie społeczeństwa wokół koncepcji obowiązkowych tatuaży był nie tylko oryginalny, ale też świetnie wprowadzony. Wpływa na dosłownie każdy aspekt funkcjonowania w tej wspólnocie, odwracając wiele znanych nam zwyczajów o 180 stopni. Ale czy aby na pewno? W pewnym momencie stwierdziłam, że jest to nie tylko ciekawa opowieść, ale też świetna metafora. Cześć przyjętych rozwiązań tylko początkowo wydają się absurdalne, po jakimś czasie dobitnie obrazują pewne psychologiczne mechanizmy, którymi kierują się większe społeczeństwa.
Oczywiście, całość rozgrywa się w sporym uproszczeniu. Ciężko do końca powiedzieć, w jakich czasach rozgrywa się opowieść. Mam wrażenie, że przyjęto tu bezpieczny i prosty moment, czyli nie ma technologii, ale nie skupiamy się nad tym za bardzo. Również otoczenie geopolityczne nie zostało jakoś szczególnie omówione, na tyle, że odnosiłam wrażenie, jakby akcja rozgrywała się w dużym mieście, a poza nim była tylko garstka pomniejszych skupisk. Liczę jednak, że wyjaśni się sto w drugim tomie.