Tonąca w błękicie

Dobra, tak naprawdę to nie przeczytałam. Nie w całości. Przekroczyłam magiczną barierę 25% książki i powiedziałam sobie 'dziękuję, postoję'.

Nie da się no. Rozumiem, że erotyki to towar na który popyt jest solidny. No bo Grey, bo Cross, Stark i jeszcze z pińcet innych ruchaczy, których sprzęt tylko czeka, żeby przenicować tą jedną jedyną na drugą stronę.
Tylko, że niech coś jeszcze się dzieje w tej książce!

Tu nie mamy jednego buhaja lecz dwóch. Biedna bohaterka która od trzech lat korzysta z usług kolegi na baterie nagle wplątuje się w układ sypialniano-wanienno-okienno... itd (czaicie ten ciąg zdarzeń nie?) z DWOMA takimi co rżną wszystko, wystarczy by jeszcze ciepłe było. Fuj.
Nie jestem pruderyjna, a dobrze napisane sceny erotyczne doceniam, bo wiem, że u nas to albo niedopowiedzenie albo naleciałości z gabinetu gina. Tu sceny może i są napisane okej (dobra, to trzeba oddać autorce, umie) ale poza kotłowaniem się w pościeli, wodzie, przy szybie (pamiętacie ciąg...) i gdzie jeszcze się da, nic się nie dzieje.

Stosunek (ha! stosunek, dobre!) scen erotycznych do tych nieerotycznych gdyby był odwrotny książka miałaby potencjał. Mogłaby być naprawdę dobra i wciągająca, ale życie Lili to jedna strona, by potem jedna noc działa się przez kolejnych dwadzieścia.

Chyba dziś nie zasnę. Bo jak zasnę będą mi się śniły penisy tych dwóch niedoruchańców. Bleh.