Maszynopis tej powieści trafił do wydawnictwa od anonimowej osoby. W skrzynce pocztowej był tylko maszynopis i dokumenty upoważniające do opublikowania książki. W miejscu autora napisano „nieznany”. W związku z brakiem autora, jego wynagrodzenie (10% ceny) jest przekazywane na cele charytatywne – fundacje wspierające ludzi chorych na nowotwory. Taki wymóg znalazł się w umowie dotyczącej praw autorskich, w której jasno zaznaczono, że jeśli autor zostanie kiedykolwiek odnaleziony, a jego dane zostaną podane do wiadomości publicznej, licencja na druk „To nie jest książki” zostanie wycofana, a co za tym idzie, finansowanie organizacji charytatywnych zostanie wstrzymane. Młodzi bohaterowie „To nie jest książki” (których imiona zastanawiająco przypominają personalia polskich noblistów) dowiadują się, że pod koniec XIX wieku w Wielkiej Brytanii w niewielkiej miejscowości Applewood, słynącej z sadów jabłoni, rozpętała się dziwna epidemia. W bardzo krótkim czasie zachorowała ponad połowa mieszkańców. Rzecz w tym, że nie na tę samą chorobę. Lekarz, który próbował znaleźć rozwiązanie tej zagadki, natrafił na tajemniczą książkę zatytułowaną „To nie jest książka”, po przeczytaniu której stał się szaleńcem. Z czasem okazuje się, że każdy, kto trzymał w rękach „To nie jest książkę” i zdecydował się ją przeczytać, kończył w ten sam sposób. Pomimo tak oczywistego ostrzeżenia przed dalszym czytaniem powieści, mało kto przerywa jej lekturę. Owoc zakazany smakuje najlepiej. Fabuła „To nie jest książki” zdaje się odpowiadać na pytanie, kto jest jej autorem. Nawet jeśli ta odpowiedź nie jest jednoznaczna, to przynajmniej pozwala przypuszczać, dlaczego ta powieść trafiła do wydawnictwa w tak nietypowy sposób. Opowieść ubrana jest w setki aluzji literackich, za pomocą których pokazuje, dlaczego nieśmiertelność to nie dar, lecz przekleństwo. Największą tragedią Adama i Ewy było to, że stworzono ich nieśmiertelnymi, a owoc zakazany okazał się jedynym rozwiązaniem tego problemu.