Widząc ogólną ocenę tej książki, miałem sporą obawę, czy aby jest sens ją zaczynać. Przeważyła jedna ważna rzecz: chciałem sobie wyrobić opinię o autorze, którego debiut był genialny, a trzecia książka ("Zagadka Dickensa") najwyżej średnia. Zatem zabrałem się za chronologicznie drugą, żeby odpowiedzieć samemu sobie, czy Pearl jest dobrym pisarzem, czy raczej nie.
I prawdę mówiąc jestem zawiedziony jak diabli. Pomysł u Pearla tradycyjny: mamy sławnego literata- nieboszczyka, a wokół jego schedy czy też zgonu zaplątanych jest masa tajemnic, które oczywiście muszą zostać rozwikłane, a to siłą rzeczy napędza fabułę. Pod tym względem jest najwyżej znośnie, do tego przy kilku scenach miałem wrażenie, że autor słowo w słowo zerżnął je z jakiejś innej książki. Albo miałem przy czytaniu parokrotnie ostry przypadek deja vu.
Z bohaterami wyszła zabawna sprawa: bardziej kibicowałem "czarnym charakterom". Dlaczego? Bo Baron i jego pomagierka są żywymi, pełnymi werwy postaciami, do tego widać jak na dłoni ich skuteczność i mają ciekawe, choć nie zawsze uczciwe metody. Na ich tle Quentin Clark i pan Duponte jawią się jako dwa szpetne pluszaki- i z zewnątrz i od środka nic ciekawego w sobie nie mają. Przypominają dwóch przykładnych harcerzyków, co to nawet kopani w zad będą wzdychać, że to takie mało dżentelmeńskie ze strony konkurenta. Zachowanie Clarka, który jest autentycznym psychofanem Poego, jest tak dalece pozbawione sensu, że to aż ciężko pojąć, natomiast Dupon...