Na dojrzewanie nigdy za późno. Właściwie czterdziestka to dobry moment, bo jakiś życiowy balast niesiemy już na barkach, trochę znamy siebie i własne możliwości, więc czas na konfrontacje świata z rzeczywistym stanem posiadania.
Skoro miała być Bridget Jones to brakowało mi lekkiego, acz mocniej trafiającego do mnie stylu H.Fielding. Kosmowska też posługuje się ironią, tylko jej bohaterka zamiast zabawnej, popełniającej pomyłki kobiety wykreowana jest na nudną, użalająca się nad sobą babkę, której życie w małżeństwie przecieka przez palce. W sumie to powinno być wielu z nas bliskie, bo gdy po latach bycia w związku czuje się tylko uwiązanie, a nie przywiązanie do drugiego człowieka, to stajemy się wypompowani z energii, kolejny miniony dzień jest identyczny jak poprzedni. Niby banalna proza dnia, ale gdyby była zaserwowana w inny sposób mogła by otworzyć oczy, potrząsnąć czytelnikiem, a tak staje się tylko kolejną banalną historią o dążeniu do szczęścia. Brakuje mi w niej jakiegoś mocnego punkt, by w kulminacyjnym momencie coś zabłysło.