Quasi-naukowy tytuł tomiku Marka Wiśniewskiego otwiera rozległe horyzonty epistemologii, zapowiadając największe ambicje poznania. Ale już nagłówek pierwszego utworu zapowiedź tę relatywizuje, wpisując dumny projekt w cudzysłów drwiny i autoironii, za pomocą której autor Teorii wszystkiego komentuje swój luksus przebywania w centrum wielkich tematów. Jednocześnie, by nie dać się zamknąć w tego rodzaju pułapce, poeta podejmuje grę z banałem, odrzucając kolejne pokusy myśli oraz przetarte szlaki sztuki słowa. I grę tę wygrywa w mistrzowskich popisach. Jego wirtuozeria nie jest jednak wyłącznie obliczona na efekt. Penetrując najbliższą sobie przestrzeń, Marek Wiśniewski odkrywa w elementarnych konfiguracjach rzeczy, pierwotny a zarazem subiektywnie niepowtarzalny kształt świata, naznaczony swoją w nim obecnością, coś czego nie powiedział nikt przede mną – jak zapowiada tytuł jednego z jego wierszy. Trudno zatem stwierdzić, gdzie się kończy w tym wszystkim autoironia, a gdzie się zaczyna tryumf odkrywcy, tryumf olśnienia niezwykłością tego co zwyczajne.