„Szara godzina”. Tytuł dobrze oddaje, o czym jest ta książka.
„Szara godzina dnia. Szara godzina życia. Esencja raczej i jakaś mądrość, zatrzymana i obejrzana. Mój czas obecny. Dojrzały. Bez złudzeń. Z innymi już obowiązkami i pragnieniami. To jest dobra godzina, mimo wszystko…” (str.365)
Mnie również zaczęła szara godzina nachodzić, więc przeczytałam tę książkę z premedytacją, choć wiedziałam, że wesoła nie będzie. Wzruszyła mnie i poruszyła.
Autorka pisze o starzeniu się, przemijaniu, pożegnaniu z zawodem, bliskimi, którzy coraz liczniej odchodzą… Wspomina ludzi, którzy byli dla niej ważni. Odbywa nostalgiczne podróże do miejsc dzieciństwa i młodości. Komentuje również bieżące wydarzenia (książka była pisana w latach 2001-ok.2007).
Zofia Kucówna pięknie pisze. Niezwykle obrazowo maluje miejsca, wydarzenia, opisuje ludzi. Ma wielką wrażliwość, kulturę i klasę właściwą chyba tylko artystom „przedwojennym”. Do nich chce się zaliczać, bo nie pasuje do czasów współczesnych, z wszechobecnym chamstwem, prymitywizmem i agresją.
Szkoda, że tak mało grała w filmach. Była aktorką głównie teatralną, także Teatru TV, więc jej role żyją jedynie w pamięci coraz mniej licznej grupy widzów, którzy je oglądali. Zachowały się tylko nieliczne, wyblakłe taśmy telerecordingu ze starych programów i przedstawień TV. Dla mnie na zawsze pozostanie Żoną z „Opowieści mojej żony” Żuławskiego i niedo...