(...) Polska prawda jest taka, że gdy nas poskrobać, kiedy zejdzie patyna ostatnich paru pokoleń, okazuje się, że jesteśmy dziećmi całej, wielonarodowej Rzeczypospolitej, a nie tylko jej obecnego kadłuba, co z woli Stalina od Bugu rozciągnął się po samą Odrę. Jeśli więc sens swój chcemy mierzyć doznaniami ostatnich kilkudziesięciu lat - pierwszą automatyczną pralką madę in Swierdtowsk, czerwoną chustą na szyi, kartkami na mięso, rozmową kontrolowaną, jabłkiem Miczurina, kredytem dla młodych małżeństw, talonem na malucha, dyplomem dla tow. Niby-Magistra czy podpisem na pierwszomajowej liście, to oczywiście wszystko jest w porządku, nie trzeba nic już więcej mówić. Ale jeśli nie Jeśli rzeczywiście wierzymy, że krowie spod ogona myśmy nie wypadli, to nie ma innej rady, jak zanurzyć się we własnej, rodzimej historii. A tam więcej zobaczymy jezior starej Litwy, połonin huculskich, dnieprzańskich porohów i wołyńskich jarów niż wierzb dzisiejszych. A skoro nosimy w sobie spadek całej Rzeczypospolitej - od Kijowa do Gdańska - to i za całość jej ziem spada na nas odpowiedzialność. (...) (fragment rozdziału Dzida św. Informacji)