"Świąteczną sukienkę" kupiłam pod wpływem chwili. Zapragnęłam w te święta przeczytać obrzydliwie wręcz przewidywalną, ciepłą opowieść - gdyż ten rok obfitował u mnie w wychodzenie ze strefy komfortu, otwieranie się na nowe gatunki.
Jako, że jest to moja pierwsza tego typu powieść - nie wiem co mam o niej myśleć. Liczyłam na ciepłą opowieść o rozwijającej się miłości z niewielkimi komplikacjami, ale prowadzącą do szczęśliwego zakończenia. A co otrzymałam?
Niezbyt myślącą główną bohaterkę, zachowującą się niczym małe dziecko, a przy tym narzucającą swoje zdanie chłopakowi. Rada o wyłączeniu emocji w takiej chwili? Chyba tylko po to, żeby uzyskać jeszcze kilka dodatkowych stron powieści. Serio... albo mu ufasz, albo nie. Nie ma nic po środku. Jeśli facet ci mówi, że coś przemyślał to zaakceptuj jego decyzję. Dodatkowo mamy tu istny ideał faceta - wręcz bez skazy, zaradny, pomocny o dobrym sercu, który broń boże nie chce Cię wykorzystać i do sypialni nie zaciągnie na szybki numerek, mimo że podejrzewa iż tego pragniesz. Niesamowite... No i jeszcze typowy motyw prawdziwej miłości, przyjaciółka - które niewiele ma wspólnego z przyjaźnią, okropna szefowa, starsza jędzowata pani, która zaraz okazuje się być tą o jakże dobrym sercu.... No i to co najbardziej zakuło w oczy - miłość od pierwszego wejrzenia. Wystarczyło jedno spotkanie, żeby naszej Meg robiło się słabo na widok Logana.
Natomiast - nie ukrywam - powieść bardzo szybko się czyta. Mi udało się ją skończyć w jeden wieczór, choć nie bawiłam się przy tym najlepiej. Mam jeszcze drugą powieść pani Cole i myślę, że dam jej szansę :)