Stwory z galaretowatymi odwłokami przywarły do każdej cząstki jej ciała. Widać było tylko ruch skrzydeł i pulsowanie plazmy. Jack podbiegł do Margaret i zaczął odrywać od niej stwory, chwytając je za skrzydła. Najpierw oderwał dwa, które przyssały się do jej policzków. Zawyła przeraźliwie i wtedy Jack spojrzał na jej twarz. Ale Margaret nie miała już twarzy, lecz krwawą miazgę, jakby ktoś oblał ją kwasem; spod wyżartych policzków przeświecała biel zębów.