Lepiej późno niż w cwale – zrelaksowanym krokiem niespiesznego przechodnia dociera do nas Spóźniony śpiewak w postaci Williama Carlosa Williamsa. Kolejny z wielkich nieobecnych amerykańskich klasyków, i zarazem mistrz Jamesa Schulyera, nie przybywa z gołymi rękoma. W przykurzonym neseserze przywozi to, co w amerykańskości poezji najbardziej smakowite – bo przyniesione z ulicy, podpatrzone zza szyby, odnalezione w miejscach zupełnie czasem nieprawdopodobnych, ponieważ do bólu zwyczajnych. W czerwonej taczce na przykład, więc, budowlańcy, miejcie się na baczności. Williams umie wylać kawę na ławę, by – posługując się tematyką poetycko pozornie arcynieciekawą – z jej rozbebeszonej pozostałości złożyć, niekiedy rozbrajający, ale jednak: wiersz. „Chcę Ci tylko powiedzieć / że zjadłem / śliwki / które były / w lodówce”. Ma czelność, to fakt. Łasuch. Albowiem dotąd takich śliwek był ci u nas niedostatek " Grzegorz Czekański. "