Lata 90. to były mroczne czasy. Z długodystansowej perspektywy należy docenić ówczesną ,,rewolucję'' na rynku pracy. Utalentowani młodzi gniewni (twórcy) zaczęli odchodzić od dochodowej stajni, jakim było Marvel oraz DC. Świadomi autorzy, wiedząc, że nie rozwiną się w branży zapchanej superbohaterami - postanowili rzucić dotychczasowe zajęcie przechodząc do konkurencyjnego (lub alternatywnego) wydawnictwa, gdzie mogliby konstruować osobiste pomysły bez cenzury i konformistycznej postawy korporacji. Tak postanowił ówczesny bohater modnej sceny komiksowej, jak Todd McFarlane, który zerwał z ugrzecznioną formą obrazkowego medium i przekształcił utwór w sensacyjne piekiełko. Grzebiąc w kartonie, które dostałem od kolegi - zdałem sobie sprawę, iż nigdy nie miałem styczności ze ,,Spawnem'', który obrósł w legendę, kiedy pojawił się w sprzedaży. Za dzieciaka byłbym wniebowzięty, bo jest narysowany tradycyjnie (według starej szkoły, kiedy rysownicy rysowali, a nie malowali obrazki na komputerze).
Latka lecą, a ja zacząłem być uczulony na przemoc w obrazie. ,,Spawn'', to karykatura filmów sensacyjnych z lat 90., które nigdy nie grzeszyły inteligencją. Znacie tę opowieść, gdzie mężczyzna zawiera pakt z diabłem, a koniec końców rogaty pan łamie ,,umowę'' i czyni z człowieka potwora z kalejdoskopu upiornej nocy? Jeśli kojarzycie opowiastki, gdzie mężczyźni robią wszystko dla swoich żon, to ,,Spawn'' Was niczym nie zaskoczy. Przerysowane jest niemal wszystko: mamy absurdalną...