Unikam jak ognia powieść z gatunku epic fantasy lub high fantasy, a z takimi określeniami wobec w/w książki się spotkałam i trochę podchodziłam do niej jak do jeża. Spodziewałam się dużo smoków ("Smoczy Tron") a że akurat miałam chęć na takie klimaty, to padło na Tada Willamsa, który grzał półkę w moim czytniku. Spodziewałam się również magii i elfów (bo niby to dla fanów Tolkiena itp.). Niestety, ani jedno, ani drugie moje życzenie nie zostało spełnione, dostałam za to coś lepszego: kompletnie inny świat, magiczny w swojej niemagiczności, z istotami nie z tego świata i kompanią tak fantastyczną, że aż się chce z nimi iść, przez Osten Ard. I choć to nie powieść drogi, a czasy nadchodzą trudne (również trupy się ścielą, choć w pierwszej części mniej)to cała historia, wraz z umiejętnie stopniowanym odkrywaniem tajemnic, jest przefantastyczna. Księga liczy sobie miliony stron, ale nie jest to w ogóle jej minusem. Minusem jest, w tej części jeszcze aż tak niewidoczne, religijność narratora, w którą to religijność uzbroił on swoich erkynlandzkich bohaterów. Monoteizm, modlitwy, obrzędy bardzo rażą mnie w oczy, dlatego, że są łudząco podobne do chrześcijańskich. Może to zabieg celowy, mający na celu obnażyć hipokryzję ludzką (czego bardzo bym sobie życzyła) bo tej jest dużo na kartach. Drugim minusem jest główny bohater, i choć zaczęłam darzyć go sympatią, bo jest to poczciwy młodzian, to jednak bywa on denerwujący w swoim toku myślenia.
Niemniej jednak, pozostali bohaterowie wynagradzają trudy pokonywania pierwszych stron i kiedy w 1/3 książka nabiera tempa, to nie zwalnia aż do stron ostatnich. Polecam! Zwłaszcza tym, którzy tak jak ja, mają zaległości w klasykach.