''Nie ma czegoś takiego jak prawda - odparła Agnes, wstając''
Ale się porobiło. Zupełnie nie przypuszczałam że się aż tak rozkleję. Poszlochałam sobie za kobietą skazaną na śmierć prawie 200 lat temu. Książka jest naprawdę wzruszająca, chociaż nie ma w sobie niczego z tych pospolitych wyciskaczy łez, których tyle się teraz napleniło na czytelniczym rynku. Jest surowa, zimna i twarda jak klimat Islandii z roku 1829, bo właśnie wtedy dzieje się akcja tej opowieści.
Agnes Magnúsdóttir lat 33, skazana na karę śmierci za współudział w zabójstwie. Historia bohaterki książki osnuta jest na prawdziwej postaci, prawdziwej Agnes Magnúsdóttir ostatniej skazanej na śmierć kobiecie w Islandii. Autorka pokazuje nam osobę, która od dziecka miała pod przysłowiową górę. Porzucona i pozostawiona samej sobie, mając tylko sześć lat, w tamtych czasach niewiele miała do powiedzenia i często musiała wybierać, nie między złem a dobrem, tylko między mniejszym, a większym złem.
Bo jak w pewnym momencie konstatuje Agnes ''co miałam zrobić? czy NIE odmówić rozłożenia nóg przed panem domu i potem być przez panią skazaną na najgorsze roboty, czy nie rozłożyć tych nóg i zostać przez pana wygnaną na mróz, śnieg i w efekcie śmierć? ''Trudny wybór, prawda?. Agnes opowiada o sobie i swoim życiu Tótiemu, młodemu wikariuszowi którego sobie wybrała (zgodnie z ówczesnym prawem) na duchowego doradcę i pomagiera w przygotowaniu się na śmierć.
Łącznie z duchownym jej opowieści...