Trzymająca w napięciu powieść o skarbach, pojedynkach, hajdamakach, zbójcach, rycerzach i pięknych kobietach na tle dziejów chylącej się ku upadkowi Rzeczpospolitej.
Fragment:
— Wykręć nabój z muszkieta! Daj go sam, niech go własną ręką nabiję.
Porwisz z własnej ładownicy wyciągnął nabój, opatrzył proch, czy suchy, kilka ziarnek sam starł na paznokciu dla tym pewniejszej próby, wsypał do muszkietu i przybił. Potem zajrzał znowu do własnej ładownicy, wydobył kulę, zawiązaną starannie w płatek czerwonego sukna, rozwinął, ujął kulę w dwa palce i, pokazując ją dragonowi, rzekł:
— Widzisz tę kulę? Umyślnie lana na święconej pszenicy. Na wojnie charakternika nie zabijesz, choćbyś go pod samo piąte żebro ugodził, chyba tylko kulą jak ta, ulaną na święconej pszenicy... Jeśli nie będziesz potrzebował wpakować jej w serce temu hajdamakowi, to ją oddasz — pod największym rygorem. Rozumiesz?
Żołnierz patrzał z głębokim respektem na wachmistrza. Porwisz wpakował kulę do muszkietu, opatrzył kurek, podsypał panewkę, nakręcił sam nowy, ostry krzemień i oddał go dragonowi.
— Teraz — rzekł uroczyście i tonem protekcyjnym — teraz, gdyby sam komendant i książę piekielny, Lucyper, przyszedł do ciebie, to jak mu strzelisz w łeb tą kulą, nie wróci pewnie do piekła przed capstrzykiem.
Uspokojony o skuteczności swych środków, Porwisz nie zapomniał o innych także rzeczach. Kazał dać Trokimowi świeżej słomy, podał mu chleba, małą flaszkę wódki i kawał mięsa.
— Trzeba z tym rabownikiem jak z jajem — tłumaczył sam przed sobą ten niesłychany w jego oczach zbytek — kiedy rotmistrzowi tak mocno chodzi o tę kanalię... Gotów zachorować i pójść nagle do apelu przed Belzebuba, do obersztabu... A Porwisz potem odpowiadać będzie przed rotmistrzem...
Fragment:
— Wykręć nabój z muszkieta! Daj go sam, niech go własną ręką nabiję.
Porwisz z własnej ładownicy wyciągnął nabój, opatrzył proch, czy suchy, kilka ziarnek sam starł na paznokciu dla tym pewniejszej próby, wsypał do muszkietu i przybił. Potem zajrzał znowu do własnej ładownicy, wydobył kulę, zawiązaną starannie w płatek czerwonego sukna, rozwinął, ujął kulę w dwa palce i, pokazując ją dragonowi, rzekł:
— Widzisz tę kulę? Umyślnie lana na święconej pszenicy. Na wojnie charakternika nie zabijesz, choćbyś go pod samo piąte żebro ugodził, chyba tylko kulą jak ta, ulaną na święconej pszenicy... Jeśli nie będziesz potrzebował wpakować jej w serce temu hajdamakowi, to ją oddasz — pod największym rygorem. Rozumiesz?
Żołnierz patrzał z głębokim respektem na wachmistrza. Porwisz wpakował kulę do muszkietu, opatrzył kurek, podsypał panewkę, nakręcił sam nowy, ostry krzemień i oddał go dragonowi.
— Teraz — rzekł uroczyście i tonem protekcyjnym — teraz, gdyby sam komendant i książę piekielny, Lucyper, przyszedł do ciebie, to jak mu strzelisz w łeb tą kulą, nie wróci pewnie do piekła przed capstrzykiem.
Uspokojony o skuteczności swych środków, Porwisz nie zapomniał o innych także rzeczach. Kazał dać Trokimowi świeżej słomy, podał mu chleba, małą flaszkę wódki i kawał mięsa.
— Trzeba z tym rabownikiem jak z jajem — tłumaczył sam przed sobą ten niesłychany w jego oczach zbytek — kiedy rotmistrzowi tak mocno chodzi o tę kanalię... Gotów zachorować i pójść nagle do apelu przed Belzebuba, do obersztabu... A Porwisz potem odpowiadać będzie przed rotmistrzem...