"Sezon maczet" to druga część trylogii Jeana Hatzfelda poświęconej ludobójstwu w Rwandzie. W Nagości życia reporter "Libération" spisał świadectwa nielicznych ocalałych Tutsi. Tym razem zwraca się do mieszkających na skraju bagien sprawców rzezi. Dziesięciu mężczyzn odsiadujących kary więzienia w Rilimie decyduje się mówić. Są wśród nich rolnicy, były wojskowy, nauczyciel. Wiosną 1994 roku stali się bezlitosnymi katami swoich sąsiadów, członków tej samej drużyny piłkarskiej, ludzi, z którymi chodzili na niedzielne msze, przyjaciół. Mówią, że starali się jedynie dobrze wykonać swoją pracę, nie oszczędzać nikogo. Tygodniami, od rana do wieczora, zabijali w ramach przygotowywanego od miesięcy planu. Nie próbują się usprawiedliwiać, pomniejszać swojej odpowiedzialności. Opowiadają szczerze, starając się po czasie zrozumieć sytuację, która ich przerosła. Jak stwierdza jeden z nich: "Trudno jest nas osądzić, gdyż to, co robiliśmy, przekracza granice ludzkiej wyobraźn"". Sezon maczet to książka porażająca, zwłaszcza kiedy wiemy, że Ignace, Pio, Leopord i wszyscy inni po kilku latach wiezienia wrócili w rodzinne strony. "Przez półtora miesiąca wiosną 1994 roku dziesięciu mężczyzn z plemienia Hutu mordowało swoich sąsiadów z powiatu Nyamata w Rwandzie. Wstawali o świcie, jedli obfite śniadanie, zbierali się na bagnach i wyruszali na polowanie. Przez cały dzień zabijali każdego Tutsi, którego spotkali, zwykle rąbiąc go maczetą na kawałki, a potem, gdy dowódca grupy gwizdkiem dawał sygnał do zakończenia roboty, wracali do domu, brali kąpiel, jedli kolację i wychodzili pogadać z kolegami przy piwie o tym, jak minął dzień. Po latach mordercy z Nyamaty opowiadają o tym Jeanowi Hatzfeldowi. Jednak najbardziej wstrząsający dla czytelnika nie będzie opis zbrodni, ale poczucie, że czegoś w tej książce brakuje. A brakuje choćby śladu ludzkich uczuć: poczucia winy, żalu ze strony morderców wobec ofiar i ich rodzin. Książka Hatzfelda jest przenikliwym studium zła w jego najbardziej banalnej formie, klinicznym opisem zachowań człowieka, który traci zdolność odróżniania dobra od zła". Dariusz Rosiak "Do ofiar zbliżamy się ze współczuciem, w stosunku do sprawców czujemy odrazę. Wiele z tego, co mówią, jeszcze pogłębia wstręt. A jednak Hatzfeld nie traci empatii, pojętej jako zdolność słuchania ze zrozumieniem, także rzeczy w istocie niepojętych. 'Zrozumienie' nie ma tu nic wspólnego z wyrozumiałością, z uznawaniem rzekomych racji udziału w ludobójstwie. Hatzfeld nie ulega zarażeniu tym, co opisuje. Po co czytać o ludobójcach, którzy uparcie nazywają mord 'pracą', pracą, którą trzeba wykonać do końca? Przecież nie po to, aby przeniknąć straszliwą tajemnicę tego, jak do zbrodni dochodzi. Można najwyżej śledzić drogę prowadzącą do ludobójstwa, patrzeć, jak ludzie są do niego kuszeni. Tajemnica pozostanie. Ale czytać o tym trzeba". Halina Bortnowska