Krowa każdy widział, a jak nie widział - sięga po „Sekretne życie krów”, żeby się więcej o krowim życiu, zwyczajach i sekretach dowiedzieć. Kupiłam, przeczytałam i nic specjalnego się o krowach nie dowiedziałam. Bo to, że poszczególne osobniki różnią się od siebie i że mają różne charakterki, to nic odkrywczego. Nie rozwinęło mnie też poznanie drzewa genealogicznego i koligacji Grubaśki, Grubaśki II, Bonnet, Małej Bonnet, Christmas Bonnet, Baby Jane i innych bydlęcych piękności. Nie rozumiem też jednej rzeczy. Jeśli autorka i jej rodzina tak bardzo kochają swoje krowy, poznają je, szanują, gloryfikują ich zwyczaje, piszą o nich wiersze, traktują jak ludzi, a wręcz jak przyjaciół, pomagają przejść żałobę, to czy łza im się w oku nie kręci, gdy taką krowią przyjaciółkę prowadzą do ubojni? Przecież taka Grubaśka miała matkę, braci, kuzynów, ciocie, wujków, znajomych, osierociła dzieci. Chętnie bym o tym przeczytała.
"Sekretne życie krów" to bardziej opis farmy autorki, niż książka o krowie jako takiej. Opowiastki niespecjalnie ciekawe, a anegdotki mało zabawne. Wcale nie gorsze historyjki o krowach opowiada zaprzyjaźniona gospodyni, właścicielka stada 5 krów, u której będąc na wakacjach kupuję mleko. I skąd w cieniutkiej książeczce o krowach znalazło się tyle miejsca na świnie, konie, owce, kury? Już i tak tych stron o krowach niewiele, a teraz jeszcze mniej zostaje?
Proponuję też zmianę tytułu na „Co nie jest dla mnie sekretem na mojej farmie”.