To chyba jedyny tom z tej serii, którego czytanie maciupeńko mi się dłużyło. W ogóle co dziwne, to tutaj zdania bywały bardzo długie. Autor co prawda zawsze takie pisze, jednak tutaj naprawdę aż brakowało oddechu. W większości skupił się bardzo na opisach miejsc. Używa do tego ogromu porównań, podczas których chwilami można stracić orientację o czym się aktualnie czyta. Z reguły poprzednie tomy dzieliły się na połowę opisów i połowę treści, a tutaj treści jest nieco mniejszy obszar. Jak już zaczęłam sobie wyobrażać to, co aktualnie opisywał, potrafiłam wpadać w zachwyt, było mi miło, odbierałam jakby dobrą energię, która wręcz poprawiała mi humor, ale kiedy wracałam do scen, to jakoś tak oddalałam się od ich przekazu. Również imiona niektórych postaci były ciężkie do przeczytania w początkowej fazie, później już je zapamiętałam.
Niestety w książce nie będzie kolorowo. Najeźdźcy zaczną opanowywać Ebou Dar, a trzy postacie muszą wyjechać, gdyż jedna z nich ma zasiąść na tronie. Od samego początku ich trasy będzie odczuwalne napięcie, gdyż przeczuwałam, że ktoś na nich napadnie, tylko niekoniecznie spodziewałam się czegoś takiego. Rand już kiedyś przegnał najeźdźców, więc i tym razem chce to uczynić. I ponownie nie będzie to takie proste, autor coraz bardziej podnosi poprzeczkę bohaterom. Jak by nie spojrzeć na ich decyzje, to praktycznie każda nie będzie zbyt dobra. Będzie jeszcze wiele emocji, które za każdym razem wchodzą na piętro wyżej. Niektórym przyjdzie stawić c...