Ta książka jest dobra. Nie dlatego, że jest dobrze napisana, chociaż to też, ale dlatego, że traktuje o dobrych ludziach. Takich naprawdę dobrych, których chciałoby się spotykać na swojej drodze jak najczęściej i jak najwięcej. O ludziach takich, jakimi sami chcielibyśmy być, ale nie zawsze nam to wychodzi.
Samulki to małe miasteczko, niemal wszyscy się tu znają, wiedzą o swoich problemach, pomagają sobie nawzajem. I to tu właśnie przyjeżdża Ewa, samotna trzydziestolatka, izolująca się od otoczenia, za przyjaciół ma książki i ich bohaterów, z którymi pija kawę, je śniadania i toczy dyskusje. Ewa pracuje w przedszkolu, jest księgową, wykonuje swoją pracę, ale się w nią nie angażuje. Czasami jednak nawet kilka godzin w pracy wydaje się ponad jej siły. Nie daje rady, otacza ją ciemność, świat wydaje się być jej największym wrogiem. Ciemny, ponury bez śladu słońca. A przecież kiedyś było inaczej, przecie umiała cieszyć się życiem, była aktywna, miała grono przyjaciół, rozwijała z nimi własną firmę, żyła. Co się zmieniło? Jakie wydarzenia zmieniły ją do tego stopnia, że bez leków nie daje rady funkcjonować? Funkcjonować to bardzo dobre słowo, bo Ewa tak naprawdę nie żyje, ona po prostu jest, egzystuje.
Na szczęście są również mieszkańcy Samulek. Czy uda im się wyciągnąć Ewę z jej samotni? Czy uda im się do niej trafić? Czy ona im na to pozwoli?
Zaznaczę od razu, że jeśli ktoś reaguje alergicznie na historie z Bogiem w tle, niech po tę ...