Książka ta ma szczególny rodowód. Pierwszy pomysł jej napisania, żywy i już kompletny, wpadł mi do głowy u schyłku pewnego słonecznego, zimowego dnia, gdy wracałem z konnej wycieczki odbytej dla nauki i rozrywki na usiane ślicznymi miasteczkami malownicze wzgórza, które od Monte Baldo łagodnie opadają wzdłuż rzeki Adygi i położonego od strony Werony brzegu jeziora Garda. Dojmująca piękność krajobrazu i umiarkowana temperatura tego dnia, jakby niewyraźna obietnica nieodległej już wiosny, skłoniła mnie do przedłużenia ustalonego planu mojej samotnej przejażdżki, tak że kiedy moim oczom ukazał się widok okolic miejscowości Rivoli, gdzie na mojego szlachetnego towarzysza podróży oczekiwała już ciepła stajnia, nad otaczającą nas rozległą równiną zapadał już zimny cień wieczoru i widać było tylko bielejące od śniegu najwyższe szczyty gór, maźnięte kilkoma pociągnięciami fioletowego i złotego pędzla, jakby ostatnimi pocałunkami słońca bliskiego już zniknięcia za ciemną kurtyną przedalpejskiego pogórza bresciańskiego, rysującego się czysto za spokojną taflą jeziora. Tymczasem na żyznych pagórkach pobliskiej Valpolicelli w cichej harmonii wieczoru świetliście i biało wznosiła się już wspaniała pełnia księżyca, a w jej wieczornym blasku bieg Adygi, zadziwiająco kręty na dole, w dolinie w pobliżu przesmyku Ceraino, ukazywał się jak srebrna wstążka, lekko wijąc się wśród okolicznych stromych klifów.