Ależ to był dom, to Manderley - dom z marzeń! Angielska klimatyczna, mroczna rezydencja, położona w uroczej kotlinie, z Doliną Szczęścia, ogrodem różanym, rozłożystym kasztanem, morzem kwiatów i prawdziwym wzburzonym morzem nieopodal.
Posiadłością zawiadywały trzy kobiety. Młodziutka pani de Winter, świeżo poślubiona przez starszego od niej dwukrotnie arystokratycznego wdowca. Przerażona i niedoświadczona dziewczyna z niską samooceną, tak przytłoczona i onieśmielona nowym statusem, że prawie bała się oddychać, a ja najchętniej bym na nią huknęła dla opamiętania.
Domem faktycznie zarządzała gospodyni, pani Danvers, która nie zaakceptowała nowej lokatorki. Z lubością i ze złośliwą satysfakcją uprzykrzała jej życie.
I wreszcie trzecia postać. Pierwsza pani de Winter, tytułowa Rebeka, kobieta martwa, ale jednak wciąż żywa. Między innymi w pamięci domowników i przyjaciół domu. Za życia wyrafinowana i idealna, dominująca i samolubna, teraz nawiedzająca dom w nietypowy sposób.
Czas w Manderley płynie powoli i monotonnie. Do czasu. Aż autorka wszystko pokomplikuje, zaskoczy niejednym suspensem, zakręci w głowie bohaterom i czytelnikowi. I już nie wiadomo, czy to dramat, kryminał, thriller, bajka jak o Kopciuszku, spuścizna po Jane Eyre, powieść psychologiczna, romans gotycki? Czy to ważne?
Nie bez powodu powieścią zachwycił się przed laty Hitchcock i nakręcił oscarową „Rebeccę”. Rozumiem go. Mnie ta opowieść też zauroczyła. Klimatem, pomysłem, postaciami, barwnością opisów, niedopowiedzeniami, prawie wszystkim.
Maleńką niedogodnością jest tylko tak powoli rozkręcająca się fabuła, że w czasie lektury dwóch pierwszych rozdziałów przyszło mi kilkakrotnie do głowy, żeby te nudy odłożyć. Potem powieść ruszyła i nabierała rozpędu z impetem.
Wolałabym też nie poznać finału na początku, czytałoby się z jeszcze większym niepokojem, a zakończenie bardziej by zaskoczyło.
Oprócz tego żadnych uwag, tylko podziw, że rzecz napisana 84 lata temu się nie zestarzała. Ani treścią, ani sposobem pisania. Niedawno czytałam napisane 50 lat później „Okruchy dnia", o tych samych czasach, o podobnej rezydencji. Gdybym nie wiedziała która powieść jest świeższa, pewnie typowałabym inaczej. Bo „Rebeka” się pięknie starzeje, a właściwie, to ona się nie starzeje ani ciut.