Martin Abram to pseudonim literacki Marcina Więcława, autora książki zatytułowanej „Quo Vadis, trzecie tysiąclecie”. Zarówno tytuł , jak i konstrukcja fabuły są oczywistym nawiązaniem do „Quo Vadis” Henryka Sienkiewicza, z tym, że akcja została przerzucona ze starożytności w przyszłość, a dokładnie rok 2112. Wizja świata, jaką zaproponował nam autor, jest po trosze przerażającą, po trosze zabawna, ale przede wszystkim jest genialnie pomyślana. Abram wieszczy, że trzecie tysiąclecie będzie miało twarz jednego, wielkiego, globalnego państwa, którego ustrój polityczny określa mianem demokracji konsumenckiej. Nowe państwo, nowe zasady. Konstytucja zawiera nowe określenia, słowo naród zastąpiono słowem ludzkość, a obywatel, słowem konsument. Skoro jedno państwo, to i jednolity system monetarny dla całego świata, czyli dolar. Wreszcie, sedno całej powieści stanowi miejsce chrześcijaństwa w tym nowym, nieco jałowym mentalnie, globalnym społeczeństwie. Abram, wróżąc z trendów społeczno-kulturowych występujących w dzisiejszym świecie, widzi realne zagrożenie dla dalszej egzystencji religii w życiu publicznym, jak i w życiu pojedynczego człowieka. Skupia się oczywiście przede wszystkim na chrześcijaństwie, ale zauważa tytułem dygresji, że marginalizacji ulegają wszystkie religie. Są wypychane ze społecznej świadomości jako zbędne, przestarzałe, niepotrzebne i próbuje się je zastępować jakąś uniwersalną dla coraz bardziej konsumenckich społeczeństw, ideologią. Za takową uważa galopujący konsumpcjonizm, który definiuje jako czekający ludzkość, nowy totalitaryzm. W globalnym państwie, wyzutym z zasad moralnych liczy się globalny wskaźnik konsumpcji i średnia światowa oglądalność. Chrześcijanie, niczym fanatyczni terroryści są postrzegani jako zagrożenie dla swobodnego rozwoju świata i przypisuje im się winę za ogólnoświatowy kryzys gospodarczy. Kreacje głównych postaci zostały nakreślone na wzór ich rzymskich archetypów, co było ryzykownym, a zarazem udanym w mojej ocenie, zabiegiem. Jako, że świat uległ swoistemu ujednoliceniu, powstało jedno, wielkie państwo obejmujące cały glob, a mianowicie Stany Zjednoczone Świata ze stolicą w Nowym Jorku. Na czele globalnego państwa stanął prezydent Garison, któremu autor przypisał wiele cech zapożyczonych od cesarza starożytnego Rzymu, Nerona. Tak, jak i on, prezydent świata jest pyszny, próżny, łasy na pochwały i komplementy, a przy tym okrutny i bezwzględny, jeśli idzie o zaspokajanie swoich potrzeb, tudzież ambicji. Z pewnością jest to jedna z ciekawszych postaci powieści, bogato scharakteryzowana i wprowadzająca wiele kolorytu. Drugą taką wyrazistą kreacją jest Petroniusz, ulubieniec prezydenta, pełniący na jego dworze rolę „arbitra elegancji”. Podobnie jak jego rzymski pierwowzór, tak i on zajmuje się głównie łechtaniem próżności prezydenta i subtelnym manipulowaniem jego decyzjami. Lecz najbarwniejszą postacią całej powieści, choć z pewnością wcale nie pozytywną, jest artysta imieniem Pitagoras, twórca nowego nurtu w sztuce, zwanego narcyzmem wyzwolonym. Jego kreacji Abram poświęcił wyjątkowo dużo miejsca i niezwykle ciekawie tę postać skonstruował, czyniąc z niej sztandarowy obraz samozagłady moralnej, do jakiej zmierza ludzkość. Interpretacja tej powieści może być zależna od poglądów religijnych. Starając się jednak zachować obiektywizm, należy stwierdzić, że Abram wykazał się ogromną wyobraźnią i talentem pisarskim, wszak tę pond 600-stronicową książkę czyta się jednym tchem. Jakkolwiek by ją sklasyfikować pod względem gatunkowym, czy to jako powieść futurystyczną, fantastyczną, czy jako katolickie science fiction, mam wrażenie, że takiej książki na polskim rynku wydawniczym jeszcze nie było. Oczywiście, ma ona pewne mankamenty i wątki, których istnienie jest raczej trudne do wyobrażenia, jak choćby powstanie jednego światowego państwa, co ze względu na zróżnicowanie kulturowe, polityczne i religijne ludzi, jest wprost nie możliwe do osiągniecia, to jednak daje do myślenia i stanowi spiritus movens rozważań na temat tego, dokąd właściwie zmierza nasz świat. Za egzemplarz recenzencki dziękuję: Wydawnictwu Polwen