Drogi Czytelniku!
Oddając w Twoje ręce ten skromny zbiorek, nie zamierzam poprzedzić go jakimś uczonym wywodem na temat istoty czy genezy humoru żydowskiego. Bo jaki smak może mieć anegdota z długim komentarzem? Pragnę Ci jednak wyznać, że najucieszniejsze nawet facecje nie zawsze zapisywałem z uśmiechem na wargach. Często zawisała nad nimi mgiełka bardzo rzewnych wspomnień, a niejedno śmieszne wydarzenie oznaczało dla mnie powrót do kraju dzieciństwa.
Wiedz bowiem, że przyszedłem na świat w małym galicyjskim miasteczku, gdzie kozy zwykły się pasać na placu targowym, a trzy uliczne latarnie użyczały naftowego światła tylko w bezksiężycowe noce. Włodarzem tego grodu był mój wuj, który już w owych latach potrafił zerwać z lisią czapką i tradycyjnym chałatem, a z nonszalancją angielskiego dyplomaty nosił dostojny, jedwabiem lamowany surdut i czarny, błyszczący cylinder.
(...) Drogi Czytelniku! Może kiedyś, wracając do tych kart, wspomnisz i mnie wesoło.
Horacy Safrin, 15 XI 1962