Indianie od jakiegoś czasu przestali strzelać. W ciszy nadciągał zmierzch. A gdy dalsze partie lasu zaczęły ginąć w mroku, czerwonoskó-rzy rozpoczęli szturm. Zahuczały ich strzelby. Gęsto sypały się kule i strzały. Potem zatrzeszczały grzechotki i przez moment dał się słyszeć grzmiący głos Cornstalka, wzywający wojowników do natarcia. Z długim wołaniem ?who-whoop" zaatakowali prowizoryczne umocnienie z drzew. Plątanina gałęzi, które w dzień były przeszkodą dla atakujących, teraz stały się ich ochroną. Wojownicy wpełzali pod konary i niewidoczni w ciemnościach, wyrastali niespodziewanie tuż przed żołnierzami, groźnie połyskując białkami oczu. Rozgorzała zacięta walka. Migały tomahawki i noże, szable i kolby strzelb, włócznie i pięści. Bezpardonowe zapasy toczyły się w plątani-nie gałęzi i konarów, aż wreszcie Indianie, przełamawszy w dwóch miejscach opór białych, wdarli się do obozu. Zbliżał się koniec. Nagle...