„Prędzej piekło zamarznie” to tegoroczny zimowy romans autorstwa Ludki Skrzydlewskiej. Zawsze chętnie sięgam po książki autorki, a że pogoda za oknem sprzyja temu by spędzać czas pod ciepłym kocykiem w towarzystwie gorącej herbatki, doszłam do wniosku, że będzie to świetny grudniowy wybór. Czy tak faktycznie było? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Główną bohaterką historii jest Marigold Price, która po śmierci ojca przejęła rodzinny biznes i wraz ze swoją macochą Lizzie prowadzi przytulny pensjonat w małej górskiej miejscowości Silver Springs. W Silver Lodge, bo tak nazywa się ów pensjonat, rozpoczynają się przygotowania do Bożego Narodzenia, jednak nikt nie spodziewa się tego, że w dobytku rodziny Price pojawi się tajemniczy gość — syn Lizzie z pierwszego małżeństwa. Czy Saint Ashford jest zwiastunem kłopotów?
Jedno jest pewne, kiedyś Saint był najlepszym przyjacielem Marigold. Czy po latach uda im się dojść do porozumienia? Czy plotki o skupie ziem w sąsiedztwie Silver Lodge okażą się prawdą? Czy pojawienie się biologicznego syna Lizzie ma coś z tym wspólnego? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam was do lektury.
Muszę przyznać, że pomimo dość zabawnego początku, w pewnym momencie historia zaczęłam mnie trochę nużyć, przez co odłożyłam ją na kilka dni. Głównym powodem była kreacja głównej bohaterki, która momentami straszliwie mnie irytowała. Nie lubię tak niezdecydowanych kobiet, które jedno mówią, a drugie robią. Miałam trochę wrażenie, że mentalnie zatrzymała się na etapie nastolatki.
Jeżeli chodzi natomiast o Sainta, to tutaj było trochę lepiej, ale w mojej ocenie autorka nie pokazała pełnego potencjału tej postaci. Bardzo liczyłam na to, że Ludka Skrzydlewska rozwinie wątek jego skomplikowanej relacji z rodzicami, ale niestety te kilka wzmianek nie zaspokoiło mojej ciekawości.
Ogólnie rzecz biorąc, książka nie była zła, ale moim zdaniem nie została w pełni dopracowana, przez co nie odczuwałam tej ekscytacji, która zawsze towarzyszy mi przy okołoświątecznych historiach. Jeżeli miałabym wskazać jedną scenę, która podobała mi się najbardziej, to zdecydowanie byłoby to lepienie bałwana.
Niemniej jednak znając twórczość Ludki Skrzydlewskiej, myślę, że ta publikacja była tylko małą wpadką przy pracy, a kolejne teksty będą o niebo lepsze, dlatego z pewnością sięgnę po kolejną książkę jej autorstwa, gdy tylko pojawi się na rynku wydawniczym.