Krótki komiks o Indianinie, który ujrzał niesławną twarz Predatora. Odkąd pamiętam zawsze traktowałem tę zabójczą istotę jako miejską legendę, jak Candymana. I tutaj wpisuje się w rytm opowiadania o ,,obcym'' z gwiazd, który stanowi podporę dla narracji. Predator jako postać drugoplanowa? Fantastycznie! Dzięki temu możemy śledzić relację, jak Nawahowie z rezerwatu mieli nieprzyjemność zetknąć się z kosmiczną siłą, która rozrywa płuca na kawałki, a ludzi wiesza na drzewach (najbardziej nieprzyjemna scena w komiksie, gdyż widzimy, iż zostali pozbawieni skóry). Żeby nakreślić konflikt między białymi a czerwonoskórymi, do akcji wkraczają spółki naftowe, które urządzają się na świętej ziemi plugawiąc terytoria przodków plemion Ameryki Północnej. Z pozoru nic wielkiego, ale czyta się gładko i bez przystanków. Predator jako niszczycielska broń, która jednoczy wrogie grupy etniczne, by powstrzymać potwora z dalekich planet.