"Kiedy myślę o swoim dzieciństwie, zastanawia mnie, jak udalo mi się przeżyć. Było to naturalnie żałosne dzieciństwo, bo nad szczęśliwym w ogóle nie warto się zastanawiać. Gorsze od normalnego żałosnego dzieciństwa jest żałosne irlandzkie dzieciństwo, a jeszcze gorsze – żałosne irlandzkie dzieciństwo katolickie.”
Tak zaczyna się znakomite wspomnienie Franka McCourt, urodzonego w Brooklynie w Nowym Jorku, syna irlandzkich emigrantów. To wzruszająca, widziana oczyma kilkunastoletniego chłopca historia. Kryzys lat dwudziestych zmusza rodzinę do powrotu do kraju. Mieszkają w Limeryk w Irlandii. Obcy we własnej ojczyźnie codziennie muszą stawiać czoło biedzie, widmu głodu, nietolerancji i obojętności.
Wspomnienie Franka McCourt uhonorowane nagrodą Pulitzera czyta się jednym tchem. To podróż między upodleniem człowieka a posiadającą moc zbawczą poczuciem humoru i radością opowiadania pozbawioną goryczy.