„Mezalinas” zostawił niedosyt. Pierwsza część trylogii Elżbiety Pytlarz zakończyła się ślubem Emilii i Henryka oraz jego wyznaniem, które zraniło Emilię dogłębnie i przez te kilka miesięcy zastanawiałam się jak może rozwinąć się sytuacja pomiędzy młodym małżeństwem Długopolskich. Wydawać by się mogło, że małżeństwo bez miłości nie ma prawa istnieć, a już na pewno nie może być szczęśliwe.
Mamy kontynuację, „Pojedynek”. Okazuje się, że autorka wymyśliła dla tych dwojga niełatwe życie. Henryk borykający się z własnymi demonami, niewierny bawidamek, Emilia niepewna swojej wartości, kochająca sztukę, ale bojąca się mówić otwarcie o swych fascynacjach – czy z takiej mieszanki wybuchowej da się stworzyć małżeństwo?
Osadzeni w końcówce XIX wieku, gdzie konwenanse są ważniejsze niż zdrowy rozsądek, a przynależność do konkretnych grup społecznych gwarantuje pewne przywileje, niełatwo jest wpasować się Emilii i Henrykowi w to czego się od nich oczekuje. Niełatwe to czasy z perspektywy osoby żyjącej w XXI wieku. Szczególnie zaskakująca jest pozycja kobiet w ówczesnym społeczeństwie. Zaskakuje to jak niedoceniana jest ich rola, a mimo wszystko to one wpływają bardzo często na decyzje podejmowane na najwyższych szczeblach.
„Pojedynek” to również opowieść o czasach rozbiorów, budzących się ruchów wyzwoleńczych, podzielonego społeczeństwa – z jednej strony dążącego do odbudowy państwowości, a drugiej żyjącego wygodnie pod rząda...