Po raz kolejny Wolfgang Büscher wyrusza w drogę, tym razem, by obejść Niemcy. To podwójnie symboliczna czynność. Obchodząc swój kraj, w jakimś sensie go oswaja, powoli dla siebie `zdobywa`. Idąc wzdłuź granicy, przez trzy miesiące poznaje niemieckie peryferie. Także tutaj `wielka historia` odcisnęła swój ślad. Ta wędrówka to teź w pewnym sensie odczynianie złych duchów, których wciąż jeszcze jest w tym kraju pod dostatkiem. Każdy fragment granicy jest inny, raz kraj po drugiej stronie nazywa się Polska, kiedy indziej Czechy, Austria, Holandia. Wschód bardziej go pociąga niż Zachód, no i same granice, to, co jest po drugiej stronie: `Przeszedłem przez most graniczny i znów znalazłem się w Phnom Penh. Miasta po wojnie wszędzie wyglądaja tak samo. Na początku dziki, potem juź nieco uporządkowany i zadaszony targ. Bazar w szczerym polu, które było niegdyś centrum Guben. Wąskie, dokładnie wytyczone uliczki, wyłożone tanią bielizną i papierosami, podróbami dżinsu i sztucznymi kocami w jaskrawych kolorach. (...) Takie targi mają w sobie coś pierwotnego i elementarnego, i w prosty sposób uzdrawiającego. Jak rytuały Beuysa. Jest tu jak u niego: filc, stearyna, prymitywnie ostemplowane towary. Narzędzia przeżycia`.