"- Coś mnie się zdaje, że czereśnie będą w tym roku spore, jak końskie jaja – stwierdził Honza."
Powieści Šabacha pisane są tak, by czytelnik chciał wierzyć, że autor opisuje swe własne przygody z dzieciństwa i młodości. Tymczasem to raczej złudzenie - tu to nawet niemożliwe: bohater książki ma 16 lat, akcja toczy się najwcześniej w końcu lat 70ych, gdy autor był w tym wieku już przed Praską Wiosną, a to niemal zupełnie inne czasy. Więc to ewidentnie powieść, choć bardzo autentyczna przez potoczny język i humor, jaki króluje w czeskich knajpianych opowieściach, począwszy od Haška, przez Hrabala po Hakla. Także i Šabach słuchał wielu opowieści w gospodach (pewnie to im zapewnia ów posmak autentyzmu), z czym się wcale nie kryje - był zresztą znanym, praskim miłośnikiem piwa i rezydentem piwiarni. A takie opowieści, już same z siebie barwne, potem się jeszcze ubarwia.
Zasługą tłumaczki, Julii Różewicz, jest bez wątpienia świetne, bezbolesne spolszczenie tej prozy, co w naszym języku, który nie ma powszechnie używanego rejestru potocznego (mamy albo literacki, albo wulgarny), bywa dość karkołomne - warto to docenić. Niezwykłe jest również w polskiej praktyce wydawniczej zachowanie poprawnej, czeskiej pisowni nazw własnych. Ja wdzięczny jestem również za przypisy - w tym osobiste zaangażowanie tłumaczki, by wypytać autora o skład ścinających z nóg koktajli, o których ten wspomina w książce - znajdziemy to w przypisach.
Film ("Pupendo" - na luźnych motywach z "Pijanych bananów" scenariusz napisał Petr Jarchovský) ma w stosunku do książki dużo bardziej ciepłą, dobroduszną, inteligencką atmosferę, tworzy innych bohaterów, ich związki są również nieco innego rodzaju. Narrator książki - nastolatek, w dodatku w artystycznej, antykomunistycznie nastawionej rodzinie - formułuje sądy ostrzej, ale całość łagodzi humor, z jakim autor pisze o grzechach dzieciństwa...Świetna gawęda - rzeczywiście przenosi w te czasy.