Pewnej nocy śniło się jej, że szukała Skarbu. Była młodym chińskim chłopcem. Znajdowała się na łódce na środku Rzeki o bystrym, lecz łagodnym nurcie, aksamitnej, nieprzeniknionej. Opuszczała w jej głąb jakiś kij i cierpliwie poszukiwała Skarbu. Była pewna, że On tam jest. Ludzie wokół śmiali się z niej lub brali ją za człowieka niespełna rozumu. Pukali się w czoła. Byli pewni, że w Rzece niczego nie ma, a ona traci czas. Nie wierzyli. Woleli łapać ryby, dostać za nie na targu pieniądze, zaczepiać młode dziewczyny, chwalić się przed kolegami: kto złowił największą rybę, kłócić się, śpiewać po pracy przy winie, by nie czuć się samotnie. Usnąć z poczuciem chwilowego spełnienia, nie pamiętając snów lub też nie przywiązując do nich wagi, a następnego ranka znów ruszyć na połów.