Przychodzę dziś do Was z niewielką objętościowo książką, która mieści w sobie jednak niesamowitą ilość treści, której lektura rodzi niewiarygodnie dużo pytań, zasiewa wątpliwości, zmusza czytelnika do refleksji.
Bohaterami powieści Doris Lessing "Piąte dziecko" są Harriet i David Lovattowie, para wręcz idealna. Młodzi, choć dosyć konserwatywni, kupują ogromny dom pod Londynem, chcą mieć ogromną rodzinę a wszystko to trochę wbrew rozsądkowi i możliwościom finansowym. Nie przeszkadza im to jednak w realizacji planu. Kolejne dzieci wypełniają dom, a na święta i wakacje pojawia się coraz więcej krewnych. Mamy wrażenie, że wszyscy garną się do ich perfekcyjnego świata. Rodzina Lovattów to obrazek niczym z reklamy, uśmiechnięci rodzice, ułożone, grzeczne dzieci…
Wszystko komplikuje się wraz z narodzinami tytułowego piątego dziecka. Ben, w przeciwieństwie do swojego rodzeństwa nie jest ani śliczny, grzeczny, ani ułożony. Od początku są z nim trudności,prawie nie mówi, wolno przyswaja wiedzę, jest agresywny, wzbudza strach. Wkrótce staje się jasne, że jego przybycie zniszczy rodzinną sielankę.
Powoli odsuwają się od Lovattów wszyscy znajomi, potem kolejno upadają lukrowane filary tej dotąd tak równo przyciętej rodzinnej idylli. Pojawienie się trudnego, aspołecznego syna obnaża kruchość a może nawet obłudę tego obrazka. W czytelniku rodzi się pytanie czy winę ponosi tu owo nieprzystosowane dziecko czy raczej jest ono tylko symbolem "i...