Jedna z dwóch moich ulubionych sag rodzinnych, jakie kiedykolwiek przeczytałam. Druga to „Cashelmara” tej samej autorki. Nie wiem, czy są najlepsze na świecie, ale moje ulubione z ulubionych. Obie książki wydane były tylko jeden raz prawie 30 lat temu, więc sądzę, że w bibliotekach, które aktualizują swoje księgozbiory książki są nie do zdobycia. No, może ewentualnie na Allegro, gdzie za kilka złotych można czasem zdobyć takie starocia.
Wspominam o powieści „Penmarric" dlatego, żeby oddać jej honor i gdzieś zaakcentować, że jest moją ukochaną sagą, dla mnie lepszą nawet niż „Dziedzictwo rodu Poldarków”, wszystkie sagi skandynawskie i inne powieści traktujące o rodzinie na przestrzeni wieków. Pierwszy raz czytałam ją w ubiegłym wieku, ostatnio - kilka lat temu. Niesamowita Kornwalia, 3 pokolenia, 150 lat (do połowy XX wieku), stara magnacka posiadłość, zwaśnione rodziny, intrygi, chciwość, pogmatwane ludzkie losy i skomplikowana miłość, niejedna. Akcja pędząca do przodu i zaskakujące niespodzianki. Krótkie rozdziały i czytanie łańcuszkowe. Koniec rozdziału? To może jeszcze jeden. I jeszcze kolejny. I kolejny. Świt za oknem? To nie warto iść spać. To może jeszcze kilka. Ech..., co tam będę się rozpisywać. Dla mnie sagowe arcydzieło. Cieszę się, że mam ją na półce.