Tajemnicza choroba ogarnęła świat. Nie znaleziono jej wirusa ani bakterii, a jej objawy przypominały ciężką depresję, gdzie człowiek już nie ma siły nawet oddychać. Tyle że w jednej chwili każdy, komu udało się przeżyć, wpadł w amok i szedł przed siebie, a za nim często biegły dzieci, które w końcu się gubiły lub opadały z sił. Chorzy po pewnym czasie wrócili do swoich zmysłów, ale wtedy stanęli przed nowym wyzwaniem — odnalezienia bliskich. To oczywiście spore uproszczenie, ale nawet gdybym zdradziła więcej szczegółów, i tak nie zmieniło by to faktu, że już główna część fabuły nie została dopracowana. Że przy tak ambitnym pomyśle nie wystarczy zaznaczyć, iż ludzie nie odkryli czym była tajemnicza choroba. Że wypadałoby dopracować zachowania społeczne, działania rządu, relacje państw... Cokolwiek, co da nam pojęcie o tym, jak działa ten świat. W „Pełni zapomnienia" znajdziemy tego wszystkiego minimum konieczne, by dowiedzieć się, jak mniej więcej wygląda codzienność kilku osób. Mniej niż więcej.
Mam jeszcze jeden ogromny zarzut. Niektóre dialogi brzmiały nienaturalnie. Opowieści bohaterów były zbyt dokładne, zbyt opisowe, zbyt niepasujące do mowy potocznej, zwłaszcza tych bardziej skrytych bohaterów. W chwili zwierzeń nie mieli oni swoich osobowości — każdy tak samo opowiadał, każdy tak samo zadawał dokładne pytania. Dzięki temu poznajemy sporo historii z ich życia, ale co z tego, skoro stają się oni absolutnie nijacy?
Powieść czytało się okej, autor po...