Autorka zafiksowała się na temat inicjacji seksualnej, ale nie potrafiła, przynajmniej moim zdaniem, rozegrać tego w zręczny sposób. Wyszło z tego coś pokroju słabego harlequina. Czytałam to jako osoba dorosła i dziękowałam, że jako nastolatka było mi to odpuszczone. Bo nie uważam za coś dziwnego, że dziewczyna chciałaby, aby jej pierwszy raz był decyzją przemyślaną, a człowiek, któremu się oddaje był kimś więcej, niż przypadkową zdobyczą. A fakt, że Michael, który tak "subtelnie" namawiał Mię do seksu, zapomniał powiedzieć, że pierwszy raz ma za sobą, i jeszcze stwierdził, że to wina Mii, bo ona nie zapytała o to wprost, uważam za kiepski żart.
Osoby z diametralnie różnymi poglądami na pewne sprawy nie powinny wiązać się ze sobą. Próby udowadniania kto ma rację nie prowadzą nigdy do niczego dobrego. Całe to przekonywanie Mii, że popełnia błąd, rozstając się z Michaelem uważam za żenujące. Dziewczyna miała swoje zasady, a wszyscy uprali się, żeby ją przekonać, że się myli. Jeżeli sprawa utraty dziewictwa była dla niej taka ważna - miała prawo do takiego zdania. Jeżeli dla Michaela nie miało to znaczenia - powinien znaleźć sobie dziewczynę, której również to nie przeszkadza. A przede wszystkim powinien jasno określić swoje stanowisko. Nie róbmy z licealnej "miłości" uczucia, dla którego należy wszystko bezrefleksyjnie zmieniać i wybaczać.
"W jakiś sposób, to było o wiele gorsze, niż to, co mi zrobił Michael. Bo Michael tylko przespał się z Judith Gershner i okłamał mnie w tej sprawie, i tak dalej.
Ale nigdy mi nie powiedział, że mnie nie kocha".
Książko, ty tak na serio?! Uważam, że to szkodliwe.
Koniec z "Pamiętnikiem księżniczki", nie mam zamiaru czytać tego dalej.